SPOTKANIE Z KSIĄŻKĄ ZAKOŃCZONE SUKCESEM
Dodane przez J Kierepka dnia Kwiecień 25 2018 20:36:39
23 kwietnia obchodzony był Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Z tej okazji Gimnazjum nr 3 w Lublinie po raz siódmy zorganizowało konkurs literacki. Tym razem od uczestników oczekiwano twórczej pracy inspirowanej hasłem: „Autor pisze tylko połowę książki, druga połowa należy do czytelnika.” Uczennica klasy III a, Emilia Wójcik, godnie reprezentowała naszą szkołę. W niezwykłym felietonie opisała swoje spotkanie z powieścią Barbary Rybałtowskiej pt. „Szkoła pod baobabem” i zajęła w konkursie 2. miejsce. Gratulujemy sukcesu.

A dla miłośników książek fragment nagrodzonej pracy:


Treść rozszerzona
Gdy powracam po latach…


(...) „Szkoła pod baobabem” to druga część sześciotomowej sagi opisującej osobiste doświadczenia wojenne i powojenne Barbary Rybałtowskiej i jej mamy. Ten wybór stanowi pomost pomiędzy Najwcześniejszymi wspomnieniami (kiedy książkę czytała mi moja mama) a teraźniejszością (gdy przeczytałam ją niedawno sama). Ten swoisty powrót do świata widzianego oczami Kasi (takie imię nosi bohaterka) pozwala mi odnaleźć w pamięci wrażenia z wczesnego dzieciństwa, a jednocześnie umożliwia kształtowanie nowych opinii. Dlatego też książka ta daje mi wgląd w dodatkową perspektywę, jaką stanowi porównanie punktu widzenia czytelnika będącego jeszcze naiwnym dzieckiem oraz czytelnika nieco bardziej dojrzałego, jakim jestem dzisiaj. Już samo to pokazało mi, jak znaczny udział w tworzeniu książkowego świata ma czytający.

Jako mała dziewczynka nie rozumiałam tła historycznego, które było powodem opisanej w „Szkole pod baobabem” podróży do Afryki i zamieszkania w Kodży. Zdziwienia małej bohaterki były moimi zdziwieniami, książka bowiem prowadzona jest w narracji pierwszoosobowej, a więc z perspektywy dziecka. Kwestie niejasne dla niej były niejasne również dla mnie. Metaforyczne wyrażenia jak „ognisko wojny na oceanie”, które mała Kasia pojmowała dosłownie, wypatrując ze statku płomienia na wodach oceanu, ja też tak rozumiałam. Teraz podobne fragmenty stanowią dla mnie źródło humoru. Wtedy jednak identyfikowałam się w pełni z narratorką i jej zdumieniami. Mama tłumaczyła mi przenośne sensy, których nie potrafiłam odczytać, i dopiero wtedy rozumiałam, z czego wynikały przedstawione w książce zabawne sytuacje. A może też rozumiałam jedynie powierzchownie? Nie tak jak dziś…

Trudna rzeczywistość, w którą mała bohaterka lektury musiała wchodzić, nie zawsze była dla niej zrozumiała. Przedwczesna dojrzałość, którą wojenne zdarzenia wymuszały na dzieciach, zderza się niejednokrotnie z naturalną dziecięcą perspektywą. Przykładem jest tu pogrzeb morski przyjaciółki głównej bohaterki, którego istoty mała Kasia zupełnie nie rozumiała, wyrzucając obecnym, że nie zaopatrzyli zmarłej w pas ratunkowy. Jako dziecko podzielałam oburzenie dziewczynki. Teraz, po latach, podczas ponownej lektury widzę dramat śmierci dziecka na statku, konieczność oddania jego ciała oceanowi i rozpacz matki, która po dotkliwej stracie została na statku pośród innych bawiących się na pokładzie dzieci.

Opisy dziecięcych zabaw, śmiesznych zdarzeń i planów na dorosłe życie są dziś dla mnie wzruszające i czytam je z rozczuleniem. Kiedyś brzmiały jak moje własne opowieści i marzenia, a odmalowany w nich świat – choć tak różny od mojego – wydawał mi się pociągający i nie widziałam w tworzących go opisach żadnych uciążliwości. Ukazaną w „Szkole…” afrykańską rzeczywistość, której nieodłączną cechą był brak książek i konieczność czytania kilku posiadanych tekstów wspak – jako że dzieci znały je już na pamięć, recytowały je więc zamiast opanowywać naukę czytania – widziałam jako zabawną okoliczność. Brak bieżącej wody i samowolna kąpiel dziewczynki w zatoce wydawał mi się doskonałą przygodą, a tęczowe kolory wody pociągały mnie swoją bajkowością. Dziś widzę te sprawy z realnej perspektywy.

Z kolei doświadczenia podobne do moich, jak oczekiwanie na pierwszy dzień szkoły, który każdy z nas tak dobrze pamięta, uświadamiają mi – dojrzalszej czytelniczce – różnice między naszym spokojnym życiem a doznaniami dzieci, które progi szkoły przekraczały w czasie wojny. Nieobecność ojców i niepewność, czy jeszcze się ich zobaczy, smutek mam płynący z tej niepewności – to wszystko nam, urodzonym na początku XXI wieku, zostało oszczędzone. Dziś trudno jest mi powstrzymać łzy, kiedy czytam o dzieciach dopytujących żołnierzy, czy na froncie nie spotkali ich ojców. Dziś wyobrażam sobie oczy tych dzieci inaczej: widzę w nich tęsknotę za tatą, chęć pocieszenia mamy, strach przed dniem, w którym być może przyjdzie wiadomość, że tatuś już na zawsze zostanie jedynie wspomnieniem, fotografią wsuniętą pomiędzy kartki albumu…

Opisane dziecięce rozterki, radości i smutki są oczywiście znamienne dla wszystkich dzieci – poszukiwanie przyjaźni i akceptacji, rozczarowanie sytuacją – przedstawione są jednak na tle zupełnie innego, egzotycznego, ale i surowego krajobrazu i to pobudzało moją wyobraźnię tak we wczesnym dzieciństwie, jak i teraz. Z kart powieści płyną duszące zapachy sawanny, brzmią jej niepokojące szelesty, wyglądają oczy zwierząt czających się w zaroślach, tchnie tęsknota za tym, co tu z kolei jest tak powszechne, że aż niezauważalne: za niezapominajkami z dziecięcej piosenki, które śniły się małej bohaterce, ukazując głębię jej nieuświadomionej nostalgii. Ona i podobne jej dzieci tęskniły za krajem swoich rodziców, którego nawet nie pamiętały, a który znały z pełnych piękna i smutku zarazem opowieści swoich mam (...)"